WPHUB. lekarz. + 7. 06-12-2012 08:36. Kontrowersyjny lekarz z Polski w USA. Skutecznie leczy chorych na raka? Po 30 latach mogą się skończyć kłopoty dr. Stanisława Burzyńskiego
opublikowane na stronie internetowej http:www.onkopedia. com/de/, które wskazują na uzasadnienie dla stosowania atezolizumabu u chorych na DRP w stadium ED pod warunk-iem dobrego lub bardzo dobrego PS i nieobecności przer - zutów w OUN. Atezolizumab w połączeniu z chemioterapią jest także uznany za standard leczenia I linii u chorych na
About this group. Forum chorych na raka płuca i ich bliskich. Wspieramy się, dzielimy wiedzą i osobistym doświadczeniem – każdy z nas wie coś, razem wiemy sporo…. Nie jest łatwo: „rak płuca” nie brzmi dobrze. Są z nami osoby które, wbrew statystykom, żyją już kilka a nawet kilkanaście lat, lecząc się w polskich szpitalach.
Fundacja Rak’n’Roll wymaga, aby włosy przed oddaniem były zaplecione w warkocze i zabezpieczone z obu stron gumkami. Włosy przekazane na perukę muszą być też suche przed wysłaniem ich do fundacji. Włosy pakuje się do koperty – można zabezpieczyć je dodatkowo papierem, a następnie wysyła na podany adres fundacji. By: ana.
Jak cytować: Kurzyński M., Sas-Korczyńska B., Wysocki W.M.: Obserwacja chorych po leczeniu z powodu wybranych nowotworów złośliwych. Część III: rak płuca. Med. Prakt., 2017; 4: 32–33. Kontrole u chorych po radykalnym leczeniu z powodu raka płuca mają na celu: 1) wczesne wykrycie nawrotu choroby
Chorzy na raka boją się o swoje życie i zdrowie, a lekarze mają nakaz milczenia w sprawach związanych z epidemią, dlatego Fundacja Alivia będzie zbierała i publikowała aktualne dane dot. opieki onkologicznej w Polsce i przygotowania placówek do radzenia sobie z epidemią w ramach akcji #nasNIEuciszycie.
. O Talii Joy Castellano robi się coraz głośniej. Dziewczynka zyskała tysiące fanów dzięki swojemu kanałowi na YouTube, na którym pokazuje swoje eksperymenty z makijażem, a także uczy dziewczyny w trakcie chemioterapii, jak poprawić swój wygląd. Pięć lat temu usłyszała druzgoczącą diagnozę. Dowiedziała się, że ma wyjątkowo agresywną odmianę nowotworu. Od tamtego czasu Talia regularnie zamieszcza w sieci filmiki, na których tryska optymizmem i udowadnia, ze nawet w tak trudnym momencie można cieszyć się ma już ponad 100 tysięcy osób śledzących jej wideoblog i poradnik. Pomimo, że lekarze dają jej niemal zerowe szanse na wyzdrowienie Talia zamierza do końca kręcić filmiki i pozostawać w kontakcie z znoszę peruk. Nie czuję się w nich sobą. Gdy dowiedziałam się o chorobie, nie pomyślałam, że umrę, tylko że stracę włosy, schudnę, nie będę mogła jeść ani chodzić do szkoły – wyznała nastolatka w jednym z pierwszych nagrań. Dla Tali choroba to nie tylko cierpienie, ale także walka o normalną jestem pomalowana, ludzie widzą to, a nie łysą głowę – dodaje i pokazuje, jak podkreślać oczy i tuszować efekty pozostało mi zbyt wiele opcji leczenia. Lekarze uważają, że mogę zaryzykować przeszczep szpiku kostnego. To takie niesprawiedliwe. Mam dopiero 13 lat. Nawet nie dorosnę, aby cieszyć się swoją urodą. Dzieci nie powinny mieć raka. To beznadziejne! Ale musze przyznać, że moja sytuacja ma też swoje dobre strony. Dzięki niej mam swój kanał na YouTube. Mogę inspirować ludzi. Kocham makijaż. To była wspaniała podróż, ale każda podróż kiedyś dobiega nagrania Tali i posłuchajcie, jak 13-latka radzi sobie w tak dramatycznej jakość naszego artykułu:Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze straszne neszczescie byc chorym w tak mlodym kciuki za Ciebie dziewczyny ale znalazła sposób, żeby poradzić sobie z chorobąŻycie jest niesprawiedliwe, gratuluję pasji:)Najnowsze komentarze (594)Ale szkoda mi tej dziewczynki...♥ Liczę żeby wyzdrowiała♥♥♥ Straszne jest zachorować w takim wieku :'( Zdrówka ♥♥♥Niestety umarła... [*] :((umarla 2 tygodnie temu :(Hi my name is a waist!! Humanized you really loved your videos were great! [*]Niestety już nie żyje. [*]Ta dziewczynka umarła, kilka dni temu :( To takie niesprawiedliwe, że niektórzy marzą o tym co my mamy na co dzień :( Trzeba doceniać to co się ma, bo jutro wszystko możemy stracić . Szacunek że zachowałą pogode ducha !!!wyzdrowieje i będzie bardzo ładną kobietą!PODZIWIAM ! ;;;) TRZYMAJ TAK DALEJ JESTEŚ PIEKNA !!! ;***
Piszę, ponieważ chcę, aby wszyscy w podobnej sytuacji – nie tracili wiary i nadziei. Bóg istnieje i pomaga, trzeba tylko wypracować sobie właściwy z Nim sposób komunikacji. Uważam, że nic w życiu nie dzieje się przez przypadek. Trzeba żyć pełnią życia i brać to, co ono nam oferuje – nawet wtedy, gdy nam się to nie podoba. Trzymajcie za mnie kciuki. To początek mojej nowej drogi w uzdrawianiu mojego ciała. Poniższy wpis pochodzi z bloga prowadzonego przez Panią Marzenę. „Z przykrością muszę stwierdzić, że z dnia na dzień przybywa coraz więcej osób, które się dowiadują, że są chore na raka. Wielu z nich myśli, że rak to wyrok. Rzeczywiście choroba ta zbiera wielkie żniwo, ale z obecną wiedzą medyczną i naturalną można ją uznać za chorobę przewlekłą! W dodatku z rakiem można żyć lepiej… już widzę jak się pukacie w głowę i zastanawiacie czy nie mam przerzutów do mózgu ;). Najgorsza jest oczywiście informacja, która jest potężnym zaskoczeniem. Najpierw pojawia się niedowierzanie, ból, gniew, bezsenne noce… Ja też przez to przechodziłam i myślę, że wielu z Was również. Dopóki nie uzmysłowisz sobie, że masz wpływ na swoje życie i zdrowie Twój umysł nadal będzie produkował setki negatywnych myśli. Choroba ta z jednej strony jest doświadczeniem bardzo trudnym, a z drugiej konfrontuje, a przede wszystkim wymaga zmian. Zmiany te powodują, że jesteś w stanie przekroczyć swoje schematy i ograniczenia. Dzisiaj z perspektywy czterech lat życia z tą bulwą wszystkie zmiany jakie się pojawiły były tylko na lepsze. Nie da się o tym zapomnieć, ale da się żyć bez udręczenia! Odkryjesz, że zaczynasz cieszyć się każdym momentem, docenisz rzeczy, które kiedyś wydawały Ci się oczywiste, zmieni się hierarchia wartości. Jeśli do diagnozy zależało Ci na sukcesie i powodzeniu, to po okazuje się, że dostrzegasz dobro, miłość, prawdę, piękno. Zaczynasz zauważać to, na co kiedyś nie zwracałeś (-aś) uwagi. W dalszym etapie dochodzisz do tego samego wniosku co ja. Choroba zmienia Twoje życie na lepsze. Burzy stare stereotypy i pozwala zobaczyć siebie w innym świetle. To jest doskonały impuls żeby się zatrzymać i dokonać refleksji. Czy ja rzeczywiście żyję czy tylko biegnę przez życie uganiając się za wszelkimi dobrami i wygodami? Czy żyję w zgodzie ze swoimi wartościami czy zostały one gdzieś daleko zapomniane? Podsumowując im bardziej żyjesz pełnią życia i radością, tym bardziej nie ma w Twoim życiu miejsca na chorobę. Przemyśl to!” Marzena Czyżowicz, autorka bloga WALKA Z RAKIEM „Od dziecka marzyłam żeby zostać lekarką wojskową. Dlaczego tak? Myślę, że to wpływ między innymi filmu czterej pancerni i pies. Zawsze w swoich zabawkach miałam igły, strzykawki i jedną lalkę, która musiała znosić wszystkie zabiegi. Były też i misie ale niestety wypchane trocinami i po wstrzyknięciu setek zastrzyków z wody były do wyrzucenia 🙂 W ciągu dalszych lat moja świadomość ukształtowała się na tyle, że wiedziałam na pewno na czym będzie polegała moja praca. Pierwszego poważnego wyboru musiałam dokonać po maturze – dostałam się na wydział lekarski i na pielęgniarstwo. Wtedy miałam duży dylemat, ale teraz po 20 latach stwierdzam, że mój wybór był zdecydowany i trafny. Zostałam pielęgniarką. Uwielbiam pracę z ludźmi, lubię im pomagać, wysłuchać, doradzić. Choroba jest stanem, gdzie każdy z nas oczekuje zrozumienia, ciepła drugiego człowieka i opieki. Wtedy czuje się silniejszy, zmotywowany i rusza do walki z chorobą. Wystarczy jednak jedno małe zwątpienie i wszystko runie, jak przysłowiowy domek z kart. Nie pracuję sama. Jest ze mną zawsze mój Anioł Stróż. To prawda, że czasami się nie rozumieliśmy, nasze drogi się mijały, teraz jest pełna współpraca. Nawet wtedy gdy czuję, że zaczyna mi brakować cierpliwości, albo natłok pracy nie pozwala na poświęcenie tyle czasu choremu ile pacjent wymaga, On sprowadza mnie do pionu i po chwili już wpadam na dobre tory. Przyjaciel to za małe słowo. Jest dla mnie najważniejszy, jest moim przewodnikiem, pocieszycielem, nauczycielem i ogniwem z Bogiem. Wiele zniesie. Zdążyłam już się o tym przekonać, gdy dowiedziałam się, że mam raka. Ja służba zdrowia, osoba, która opiekuje się chorymi ma raka? Przecież to niemożliwe. To naprawdę mnie dotyczy??! Gniew, płacz, ból, niedowierzanie. Wykrzyczałam to mojemu Aniołowi i usłyszałam… ciszę. Cisza, aż dzwoniła mi w uszach. Pomyślałam: no tak jak się krzyczy, to wtedy się nie słyszy co ktoś ma do powiedzenia. Powoli spływał na mnie spokój. Jednak nie do końca. Jeszcze miałam nadzieję, że badanie histopatologiczne wyjdzie dobrze. Pierwsze wyszło źle, ale może nastąpiła pomyłka. Zdarza się prawda? Jednak nie tym razem. Tak nie było. To Rak i koniec kropka. Kiedy już pogodziłam się z diagnozą zaczęłam się modlić i rozmawiać z moim Aniołem. Zaczęłam od tego, że moja choroba jest po coś. Z jednej strony rozważałam krzyk mojego ciała, coś jest nie tak, że pojawił się objaw w postaci raka, a z drugiej strony doświadczenie. Pracując z osobami z rakiem zawsze mówię proszę się nie martwić, teraz są różne możliwości, zdobycze medycyny radzą sobie z wieloma przypadkami. Mówiłam to w formie pocieszenia, a teraz z moim doświadczeniem może będę bardziej przekonująca. Może właśnie to tak ma być? Kiedyś czytałam o terapeucie, który pracował z narkomanami. Żeby ich zrozumieć i im pomóc skutecznie też przeszedł przez narkomanię i odwyk. Może to na tym polega?! Prawda przyszła bezlitosna. Rak się potwierdził. Jednak dzięki ogromnemu wsparciu bliskich i znajomych ta diagnoza już nie była tak druzgocąca jak pierwsza. Wtedy pomyślałam, że w życiu miałam wiele wyzwań więc i to muszę podjąć. Raczej nie należę do osób, która się poddają łatwo. Znowu modlitwa i rozmowa z Aniołem żeby nie był złośliwy i żebym nie musiała brać chemii… Wierzę w to, że nic nie dzieje się przypadkowo. Spotkałam znajomego, lekarza od tego momentu moje życie obróciło się o 180 stopni. Już wiedziałam, że walkę podejmę i mam zamiar ją wygrać. Czemu to spotkanie było tak ważne? Mój nazwijmy go Szaman uświadomił mnie w tym co już do mnie doszło, ale nie całkiem. Rak to nie choroba, to wołanie ciała o pomoc. Trzeba w takim razie działać żeby nie było za późno. Niekoniecznie metodami konwencjonalnymi. No cóż takich metod nie znałam. Słyszałam gdzieś tam o noni, wilka korze, ale żadnych konkretów. Rady Szamana potraktowałam jako kolejne zlecenie lekarskie. To wszystko podtrzymywało mnie na duchu i dawało choć odrobinę kontroli nad moim życiem. Od tego czasu oprócz życia normalnego zaczęłam zajmować się zabijaniem komórek nowotworowych. To kolejna moja praca która ma zwiększyć szanse na przeżycie. Mam dla kogo żyć. Mam męża, syna, chrześniaki, psa, przyjaciół, znajomych, pacjentów. Cudownych przyjaciół, którzy się zwarli w szeregi i stanęli za mną murem. Czego można więcej oczekiwać? Czy to nie jest największy dowód wiary i miłości bliźniego? Uświadomiłam sobie , że życie jest bezcennym darem o który troszczymy się dopiero wtedy, gdy go tracimy. To wpływa w sposób decydujący na to, jak myślimy. Nagle straszliwie ważne staje się to, żeby żyć właściwie, w każdym znaczeniu tego słowa. Rozumiesz, że twoje szanse na dożycie starości znacząco się zmniejszyły. Słynna maksyma carpe diem nabiera osobistego wymiaru. Optymizm to kolejny mój sprzymierzeniec. Ja zawsze patrzę na wszystko w różowych kolorach, nawet wtedy, gdy wydaję się, że jest źle, bardzo źle. Zaczęłam od stwarzania rakowi środowiska zasadowego. Warzywa , owoce , kąpiele zasadowe, woda zasadowa. Skąd woda? Z jonizatora, który otrzymałam w prezencie od przyjaciół. Od Szamana zestaw ziół i wiele wiele cennych wskazówek, a przede wszystkim nadzieję i siłę dam radę 🙂 Moja modlitwa została wysłuchana. Okazało się, że to co noszę w sobie jest mało złośliwe i na dzień dzisiejszy nie potrzeba podawać chemii. Dopiero jak coś zacznie się dziać. Niestety jest w fatalnym miejscu nieoperacyjnym i szanse na zabicie go chemią też są niewielkie. Można go tylko powstrzymać lub nieco zmniejszyć. Z tą radosną wiadomością podzieliłam się najpierw z moim szefem. Jak usłyszał huurra nie dostanę chemii chyba spojrzał na mnie bardzo bardzo dziwnie. Myślę, że jako lekarz woli zoperować, dać chemię i zabić komórki rakowe. A tu ja cieszę się, że będę tylko pod kontrolą radiologiczną. Nie jest łatwo gotować i przygotowywać rodzinie posiłki i jeść tylko warzywa i owoce. Ale jak pomyślę, że on tego nie lubi, to uśmiech satysfakcji pojawiają się na mojej twarzy. Po co to piszę? Po to żeby wszyscy w podobnej sytuacji nie tracili wiary i nadziei. Bóg istnieje i pomaga trzeba tylko sobie wypracować właściwy z Nim sposób komunikacji. Uważam, że nic w życiu nie dzieje się przez przypadek. Trzeba żyć pełnią życia i brać to, co ono nam oferuje nawet wtedy, gdy nam się to nie podoba. Trzymajcie za mnie kciuki. To początek mojej nowej drogi w uzdrawianiu mojego ciała.” ZOBACZ: INNE HISTORIE PACJENTÓW ONKOLOGICZNYCH
Marta, Olivier i Jasiek rapują o swoich ciężkich chorobach. Te piosenki chwytają za serce. Jak czytamy w "Wysokich Obcasach" Marcie jest przykro, ponieważ traktują jak chłopaka. Po przebytej białaczce wypadły jej włosy, a nowe dopiero się pojawiają. "Włosów mam mało i mniej sprawne ciało,Choć wcale nie chciałam, żeby tak się stało,Takie są skutki raka, nowotworu" - śpiewa. W teledysku najpierw widzimy ją w dresie i z krótkimi włosami, a później w pięknej sukience, butach na obcasie, peruce i kapeluszu. Przed nagrywaniem teledysku dowiedziała się, że jest zdrowa. Niestety, po kilku miesiącach choroba wróciła. Ratunkiem będzie dla niej terapia CAR-T, ale w Polsce nie jest ona refundowana dla dzieci. Marta potrzebuje 1,5 mln zł do dalszej walki. Byłem sportowcem i młodym piłkarzem Pierwszym podopiecznym Przylądku Nadziei, który nagrał teledysk, był 12-letni Olivier. Napisał list, w którym dziękował za uratowanie życia, a potem przerobił go na piosenkę. "Moje wyniki tkwiły bez szczęście trafiłem do Przylądka Nadziei" - śpiewa. Jestem Jasiek, wszystko da się Kolejnym rapującym chłopcem był 8-letni Jaś, który choruje na neuroblastomę IV stopnia. Jest to jeden z najgroźniejszych nowotworów, który dotyka dzieci. Podczas nagrywania teledysku pokazał wielką bliznę, która ma po wycięciu guza. Po pracy z Jasiem pracownicy postanowili dalej kontynuować projekt z innymi dziećmi. Przylądek Nadziei to Ponadregionalne Centrum Onkologii Dziecięcej we Wrocławiu. Szpital powstał z inicjatywy Fundacji „Na Ratunek Dzieciom z Chorobą Nowotworową” i dziś stanowi największy w Polsce dziecięcy ośrodek przeszczepowy. Lekarze oraz pielęgniarki każdego roku walczą tu o życie 2 tysięcy dzieci przyjeżdżających do Wrocławia na leczenie z całego kraju. Tworzymy dla Ciebie Tu możesz nas wesprzeć.
Raka trzeba sobie poukładać w głowie. I zdecydować: zakładam, że wchodzę w tunel onkologiczny, z którego nigdy nie wyjdę, albo potraktuję leczenie jako etap w życiu. O odważnych wyborach i chorowaniu opowiada Agnieszka Witkowicz-Matolicz, autorka książki „Niezwykłe dziewczyny. Rak nie odebrał im marzeń”. KAROL ŁUNIEWSKI: Narobiłaś zamieszania książką. AGNIESZKA WITKOWICZ-MATOLICZ: Chciałam, żeby ludzie, choćby przez przypadek, dowiedzieli się, że rak to nie wyrok, a diagnoza nie koniec świata. Zaraz po premierze dostawałam dziesiątki wiadomości dziennie, nie nadążałam odpisywać. Dziewczyny dziękują za to, że ktoś wyraził, co czują, dał im nadzieję, pomógł inaczej spojrzeć na problemy dnia codziennego. Dziękują też za konkretną wiedzę medyczną, tak potrzebną szczególnie na początku leczenia. Piszą też kobiety zdrowe, którym książka uświadomiła, że trzeba się badać, także w trakcie ciąży czy karmienia piersią. To prawda, że najtrudniejszy jest moment diagnozy? – Tak. Świat wali się na głowę, a człowiek myśli, że jego życie właśnie się skończyło. Nagle okazuje się, że choroba, o której słyszymy od znajomych czy z mediów, dotyczy także nas. Gdy zachorowałam, byłam młodą mamą, syn miał niewiele ponad rok. Zastanawiałam się, czy zdołam go wychować, czy będzie musiał patrzeć, jak przechodzę przez trudny i przygnębiający proces leczenia i czy przypadnie mu w udziale podskórny strach, którego w takich sytuacjach nie sposób uniknąć. Takie przeżycia graniczne niewątpliwie wyrywają z bezpiecznego świata. Bohaterki mojej książki to młode dziewczyny, które właśnie założyły rodziny, zostały mamami albo akurat były u szczytu kariery zawodowej. Na pewno miały głowy pełne marzeń i planów. Przychodzi choroba i wszystko weryfikuje. Czy to nie jest tak, że trzeba przeżyć żałobę po życiu sprzed diagnozy? – Nie żałuję życia sprzed diagnozy, choć rozumiem, że ktoś może potrzebować czasu żałoby. Oczywiście, dzielę swoje życie na to przed diagnozą i po diagnozie. Z perspektywy czasu uważam jednak, że paradoksalnie ta diagnoza bardzo dużo mi dała. Gdyby nie ona, moje życie nie wyglądałoby tak, jak wygląda. Nie byłabym tak pewna marzeń, które chcę zrealizować. Żyłabym, wypełniając codzienne obowiązki, odkładając na bok pasje, na które zawsze brakuje czasu. Teraz inaczej patrzę w przyszłość, dlatego nie tęsknię za moim życiem sprzed diagnozy, nie mam żalu, że ono już nie wróci. Chciałabym jedynie, by choroba nie wróciła. Jestem wdzięczna, że spotkało mnie coś, co spowodowało, że się zatrzymałam i zaczęłam wreszcie żyć na własnych warunkach. Choroba pokazała, że nie warto czekać, trzeba zacząć działać teraz. Jeśli chcesz pojechać na rajską wyspę, to kupuj bilet albo przynajmniej zacznij na niego odkładać. Jeśli o czymś marzysz, zrób to. Lepszego momentu może nie być. Rak ciągle kojarzy nam się jednoznacznie z bólem, cierpieniem i ze śmiercią. Bałaś się leczenia? – Byłam przerażona. Miałam dość stereotypowe wyobrażenia na temat leczenia onkologicznego. Widziałam siebie jako biedną bladą pacjentkę, leżącą wiecznie pod kroplówką, która jak wejdzie do centrum onkologii, to już z niego nie wyjdzie. Kiedyś, gdy słyszałam, że ktoś ma raka, myślałam, że to koniec. Dziwiłam się, gdy ten człowiek przechodził chorobę i wracał do normalnego życia. Nic dziwnego. W Polsce straszy się rakiem. Media mówią o nowotworze najczęściej w kontekście przegranej walki. Kreują taki obraz choroby i dlatego diagnoza boli bardziej. – To prawda, nadal nie wiem, z czego to wynika. Może z tego, że u nas chętniej mówi się o osobach, którym się nie udało? A może z tego, że rak jest jeszcze wstydliwą chorobą i ci, którzy przez niego przeszli, nie chcą o tym mówić? Na szczęście to trochę się zmienia. Coraz więcej osób, szczególnie młodych, które mają doświadczenia nowotworowe, zakłada blogi, pokazuje w mediach, że przeszły przez leczenie. I ukazała się moja książka. Jak sobie poradziłaś z tym stereotypowym obrazem choroby? – Zweryfikowała go rzeczywistość. Leczenie onkologiczne nie przebiega tak, jak sobie je wyobrażamy na podstawie doniesień medialnych, filmów, książek czy od znajomych. Przełomowa była też reakcja mojej mamy. Bałam się, że gdy się dowie o mojej chorobie, pogrąży się w rozpaczy. Tymczasem ona podeszła do tego ze spokojem. Powiedziała mi, że przecież w Australii, gdzie mieszkała wiele lat, jest mnóstwo kobiet, które przez to przeszły. Wtedy zaczęłam się zastanawiać, jak to możliwe, że w Australii się da, a u nas nie? Pomogła mi też rozmowa z Magdą, jedną z bohaterek mojej książki. Jest wiele lat po diagnozie. Dziś żyje normalnie i spełnia marzenia. Jej przykład dał mi nadzieję. Raka trzeba poukładać sobie w głowie? – Tak, ale to pewien proces, nie da się tego zrobić w jednej chwili. Trzeba dać sobie czas na pozbieranie się – kilka dni, tygodni, a nawet miesięcy. A później trzeba podjąć jedną z najważniejszych życiowych decyzji: albo założę, że wchodzę w tunel onkologiczny, z którego nigdy nie wyjdę, albo potraktuję to leczenie jako etap w życiu, po którym nastąpi coś pięknego, nowego i ciekawego. Ale chyba trudno o taki optymizm, skoro za chwile trzeba zacząć długotrwałe i uciążliwe leczenie. – Nie mam wpływu na to, że zachorowałam, ale – jak mówi Ewa, bohaterka mojej książki – to ode mnie zależy, jak przeżyje czas w trakcie leczenia i po nim. Życie z nowotworem to też życie, co więcej, można z niego korzystać. Kiedyś pacjent, który miał chemioterapię, szedł na pół roku do szpitala. Teraz wystarczy jeden dzień raz na kilka tygodni w przyszpitalnej przychodni. Później można funkcjonować i czerpać z życia. Jedna z bohaterek mojej książki mówi, że chemioterapia to był dla niej wręcz wspaniały czas, nieźle się czuła, a zamiast siedzieć w biurze i czytać setki służbowych e-maili, mogła pójść na spacer do parku, do muzeum czy na zakupy. To był dla niej moment oddechu. Wdzięczna za chemioterapię? – Wszystko zależy od tego, jak spojrzymy na chorobę. Możemy się smucić, że zachorowałyśmy, albo cieszyć z doświadczenia które pomaga doceniać to, co ważne. Oczywiście nie trzeba zachorować na raka, by zacząć cenić życie, ale akurat u nas to właśnie rak był momentem zwrotnym. W codziennym biegu, natłoku obowiązków w domu i pracy zajmujemy się niepotrzebnie tym, co było, i nie wiadomo po co martwimy się tym, co będzie. Tak bardzo skupiamy się na przeszłości i przyszłości, że zapominamy, co jest teraz. Doświadczenia graniczne pokazują nam, gdzie jest prawdziwy sens codziennego życia. Jednak chorowanie z uśmiechem dziwi. Jedna z bohaterek wspomina w książce oburzenie otoczenia, gdy na chemioterapie szła w dobrym nastroju i uśmiechnięta. – To pokazuje, jak obchodzimy się z rakiem. Nowotwór ciągle kojarzy się z bólem, cierpieniem i rozpaczą. Nie można się cieszyć. Joanna Górska, znana dziennikarka telewizyjna, postanowiła publicznie przyznać się do choroby. W jednym z komentarzy ktoś w niewybrednych słowach napisał jej, że kłamie, bo przecież pacjenci onkologiczni mają depresję, a ona się uśmiecha. Innej bohaterce książki ktoś zasugerował, że powinna wydawać pieniądze na leczenie, a nie na nową, kolorową bluzkę. Ktoś, kto optymistycznie i kolorowo chce podejść do choroby, bywa krytykowany. To dla mnie niepojęte. Można chorować z optymizmem i radością z życia. Bohaterki twojej książki mocno akcentują, że rak piersi pozbawia kobiecości. To trudne doświadczenie. – Pozbawia części atrybutów kobiecości, przynajmniej na jakiś czas. To trudne, tym bardziej że żyjemy w świecie, w którym każdy pokazuje swoje walory. Ten nowotwór może odebrać pierś, może też odebrać włosy. W książce pisałam o dziewczynach w okolicach trzydziestki. To moment, w którym były w pełni swojej kobiecości. Wyglądały olśniewająco. Pół roku później wyglądały już zupełnie inaczej – bez włosów, z bliznami, czasami bez piersi. Zresztą same podkreślają, że najtrudniejszy w całym chorowaniu był dla nich moment utraty włosów. Trudniejszy od samej diagnozy… … i nawet mastektomii. Dopiero utrata włosów uświadomiła im, że choroba jest poważna. – Tak, bo brak piersi można ukryć pod ubraniem, później można przejść rekonstrukcję. A braku włosów nie da się ukryć. To wiąże się z niezdrowym zainteresowaniem. Jedna z bohaterek usłyszała w sklepie, jak dziecko pyta: „Mamo, dlaczego ta pani nie ma włosów?”. Matka wpadła w panikę, nie wiedziała, jak się zachować. A wystarczyło powiedzieć: „Pani nie ma włosów, bo jest chora, ale odrosną, jak wyzdrowieje”. Ale i z tym dziewczyny postanowiły się zmierzyć. Ola kupiła różową perukę. Dlaczego nie? Kto powiedział, że pacjentki muszą nosić takie fryzury jak wcześniej? To był dobry sposób na oswojenie trudnego przeżycia. Kasia mówi, że kobiecość jest w głowie, nie w cyckach. Choroba może odebrać powierzchowną kobiecość, ale otwiera oczy na tę wewnętrzną. Pomaga przestać przejmować się takimi drobiazgami jak za grube uda, za mały biust, zbyt mały czy zbyt duży nos. Uświadamia, że tak naprawdę nie ma to żadnego znaczenia. Pamiętasz moment, w którym lekarz powiedział: „Wyleczyliśmy panią, nie ma raka”? – Nie było takiego momentu. Rak to podstępna choroba, nikt nie może obiecać, że nie wróci. Pamiętam natomiast moment po głównej części leczenia, gdy zapytałam moją panią onkolog dr Katarzynę Pogodę, jak mam myśleć o chorobie. Spojrzała na mnie znacząco i powiedziała: „Na tę chwilę dla mnie pani jest zdrowa, proszę się tym nie przejmować, tylko zająć normalnym życiem”. Te słowa dodały mi otuchy i wiary, że może być dobrze. Nie odważę się powiedzieć, że jestem wyleczona, ale mogę na pewno powiedzieć, że dziś, dwa lata po chorobie, żyję jak normalna, zdrowa osoba. Jak wygląda życie po raku? – Normalnie, jak u wszystkich: sprawy rodzinne, praca zawodowa. Niby nic, ale wierz mi, dla dziewczyn na początku leczenia taka wizja codzienności, że jeszcze może być po prostu normalnie, to najlepsza motywacja. Zatrzymałam się, zaczęłam doceniać każdą chwilę. Zrezygnowałam z pędu, robienia dziesięciu rzeczy naraz. Postawiłam na jakość życia. Mam lepsze relacje z ludźmi, nie prowadzimy nieistotnych sporów. Korzystam z każdej okazji z rodziną, by gdzieś pojechać, spędzić razem czas, wspólnie zrobić coś nowego. Nie odkładamy planów, bo nikt nie wie, co będzie później. Żyjemy tu i teraz. Agnieszka Witkowicz-Matolicz - dziennikarka i reporterka, socjolożka, ale też pacjentka. Na raka piersi zachorowała w wieku 32 lat, rok po tym, gdy została mamą. Za książkę "Niezwykłe dziewczyny. Rak nie odebrał im marzeń" została wyróżniona w konkursie Jaskółki Nadziei Polskiej Koalicji Pacjentów Onkologicznych Karol Łuniewski - dziennikarz, autor audycji "Temat na czasie" w Meloradiu, w której obala mity i podpowiada, jak zdrowo żyć, ale bez sztywnych zasad i popadania w skrajności
Jestem stworzeniem często i dużo myślącym. Przeważnie o niczym, albo o czym innym. najczęściej o tym co tu zrobić, żeby było mi dobrze, co dobrego zjeść, z kim się spotkać, co sobie kupić i innych rzeczach kręcących się wokół mojej własnej przyjemności. Ale są też chwile, biorąc pod uwagę to, że w nocy mało sypiam, to trochę więcej chwil, kiedy zastanawiam się nad różnymi problemami. I tak jak dzisiaj, wyrywają mnie one z łózka, żeby coś sprawdzić, o czymś przeczytać i czasami wylać te myśli w otmęty internetów. Jakiś czas temu przeczytałam na blogu Martyny jej wpis na temat kultu chorego (polecam przeczytać, bo sporo tam mądrych przemyśleń). Przeczytałam, skinęłam głową i poszłam robić coś innego. Jednak gdzieś z tyłu mózgu coś mnie kuło i drażniło cały czas. Zaczęłam się zastanawiać jak to właściwie z tym naszym chorowaniem jest. I z tymi, którzy stali się dzięki rakowi "sławni" czy też po prostu rozpoznawalni. /Nie będę odnosić się konkretnie i wprost do ww wpisu, ale on i kilka innych wypowiedzi z różnych kanałów skłoniło mnie do przemyśleń i napisania kilku słów./ Często czytam negatywne wypowiedzi na temat "onkocelebrytów", o "lansie na raka", o tym, że robi się bohaterów z osób, które są chore, tylko dlatego, że zachorowały. No i z jednej strony racja - to, że chorujesz nie czyni z Ciebie nikogo wyjątkowego, nie sprawia, że nagle jesteś lepszy od innych. Ale z drugiej strony dzięki temu, że ktoś o tym mówi czy pisze, jest pokazywany w mediach, ludzie mogą dowiedzieć się więcej o temacie, który wciąż mimo wszystko jest dość "tajemniczy" i objęty swoistym "tabu". Martyna w swoim tekście wspomniała o tym, że promuje się przeważnie młode kobiety o nienagannej prezencji i przedstawia je jako bohaterki. Nie pokazuje się starszych chorych ludzi. Ale czy jest w tym coś dziwnego? Okrutność życia polega na tym, że z reguły umiera się i choruje kiedy dochodzi się do pewnego wieku. Nasz organizm się starzeje, organy zaczynają zawodzić, taka jest kolej rzeczy. Kiedy rak czy inna okrutna choroba spada na młode osoby, w kwiecie wieku, wychowujące małe dzieci, robiące karierę, to jest czymś nienaturalnym i sprawiającym poczucie niesprawiedliwości. Nim zachorowałam sama czytałam blogi osób chorych na raka - Joanny Sałygi "Chustki", Marzeny Erm i kilka innych. Uświadamiały mi one kruchość życia. Otwierały oczy na chorobę, która wtedy była dla mnie czymś egzotycznym, dziwnym i strasznym. Sprawiły, że zainteresowałam się tematami, które wtedy jeszcze mnie nie dotyczyły. Dzisiaj sama jestem chora i piszę o tym, bo wierzę, że mogę komuś pomóc, bo pomagam sama sobie. Czy jestem już złą onkocelebrytką? Czy powinnam siedzieć cicho w kącie i "godnie chorować po cichu"? Kim jest ten niefajny, lansujący się na swojej chorobie onkocelebryta? Czy była nią Magda Prokopowicz, która otworzyła fundację wszystkim dobrze znaną, dzięki której wiele dziewczyn chorych na raka dostało peruki z prawdziwych włosów, dzięki którym poczuły się lepiej? Walczyła o propagowanie wiedzy na temat raka piersi i nie tylko, trafiła do szerokiej publiczności, poszerzyła świadomość o chorobie, czy ona powinna była siedzieć cicho? Czy może Kasia Markiewicz, która poszła do programu The Voice, żeby spełnić swoje ostatnie marzenie i powiedziała na wizji, że umiera na raka? Myślę, ze wiele młodych kobiet dzięki niej poszło zrobić cytologię niedługo po emisji programu. A może Joanna Sałyga nie zrobiła nic dobrego pisząc i mówiąc o swojej ciężkiej chorobie? A może ksiądz Kaczkowski jest tym niedobrym celebrytą, napisał tyle "niepotrzebnych" nikomu książek o chorobie i często występuje w mediach... W głowie przetrząsam archiwum i szukam przykładów ludzi, którzy zostali wypromowani przez raka i było to bez sensu i wiecie co? nie znajduję nikogo takiego. To, że jesteśmy chorzy nie sprawia, że jesteśmy wyjątkowi, ale to co z tą chorobą zrobimy i jak ją wykorzystamy może sprawić, że pomożemy innym - zdrowym i chorym. I tak mogłabym wymieniać jeszcze sporo ludzi, którzy "lansują się", żeby pomóc sobie w walce o życie, żeby zebrać pieniądze na drogie leki, ale nie widzę w tym nic dziwnego i nic godnego potępienia. Bycie na świeczniku, pokazywanie swojej twarzy, proszenie o pomoc nie jest łatwą rzeczą. Często jest okraszone wstydem, bólem skrywanym pod ciepłym uśmiechem onkocelebryty. Zawsze znajdą się ludzie, którym się to nie spodoba. Trudno. Taka jest czasami cena walki o swoje życie, czasami tylko o poszerzanie społecznej świadomości na temat choroby. Walczę z rakiem piersi już prawie rok. Od wielu lat robię zdjęcia, gotuję, jestem grafikiem komputerowym, piszę, szyję, bawię się i żyję tak, żeby nie żałować ani jednej chwili. Nie jestem nikim wyjątkowym, na pewno nie dlatego, że zachorowałam, ale chciałabym, żeby ta choroba przyniosła coś dobrego, nie tylko mnie, ale i tym, którzy czytają moje wypociny, tym którzy gdzieś przypadkowo trafią tutaj. Nie mam poczucia misji, ale nie chcę, żeby to wszystko poszło na marne. Może kiedy będę już całkowicie zdrowa wszyscy o mnie zapomnicie, ale jeśli do tej pory sprawię, że kilka osób więcej pójdzie do lekarza, zrobi usg piersi, może cytologię, a może zaangażuje się w jakąś pomoc osobom chorym, to nie będę miała poczucia żalu. Nie wiem co przyniesie życie, nie wiem co będzie kiedy skończę leczenie i wkroczę znowu w świat zdrowych. Wiem, że doświadczenie choroby zmieniło mnie i obudziło coś więcej niż poczucie niesprawiedliwości czy jakiś żal do świata. Rak sprawił, że jestem lepszym człowiekiem. bo wykorzystałam wszystkie złe doświadczenia, żeby moje życie stało się lepsze, a może tez życie kilku innych osób (mam taką nadzieję). A jeśli ktoś kiedyś stwierdzi, że jestem tylko lansującą się na raku zjeba*ą onkocelebrytką to trudno. Mam to w dupie, a dupę mam dużą, więc wiele się tam zmieści :) Bywajcie w zdrowiu! Anuk
blog dziewczyn chorych na raka